Wilki nie są zagrożeniem dla człowieka; eliminują zwierzęta najsłabiej dostosowane
"Najgroźniejsze jest dokarmianie dzikich zwierząt, które prowadzi do utraty antropofobii czyli strachu przed ludźmi i habituacji pokarmowej - przyzwyczajenia do korzystania z antropogenicznych źródeł pokarmu" - mówi naukowiec z Uniwersytetu Gdańskiego.
Według danych opublikowanych przez GUS w 2021 roku w Polsce żyło 3770 osobników wilka. Szewczyk zaznaczył, że nie ma jednak ogólnopolskiego monitoringu tych zwierząt i według niego w Polsce żyje ok. 2,5 tys. osobników. "Na obszarach, które badam, od 2018/2019 roku populacja wilka wzrosła o 20-30 proc." - ocenił.
Dodał, że o liczebności wilków decyduje wiele czynników: tzw. pojemność środowiskowa zależna od bazy pokarmowej czyli populacji przede wszystkim jeleni i saren oraz liczby miejsc zdatnych do rozrodu. Ekspert wskazuje również terytorializm samych wilków (osiadłe wilcze watahy bronią swoich terytoriów przed innymi a jedna rodzina zajmuje teren o powierzchni ok. 200 km2), oraz czynniki śmiertelności, zarówno naturalne np. choroby wirusowe czy pasożytnicze, takie jak świerzb, jak i antropogeniczne (wypadki drogowe, nielegalne strzelanie do wilków).
"Obserwuję, że na niektórych terenach moich badań np. w Borach Tucholskich na Pomorzu, gdzie kilka lat temu populacja szybko rosła z roku na rok, obecnie liczebność wilków jest mniej więcej stała" - podał biolog.
Według danych dotyczących populacji wilków w krajach sąsiadujących z Polską wynika, że w 2021 roku na Litwie żyły 504 osobniki, w Czechach min. 100 wilków. Dwa lata wcześniej na Słowacji było 600 osobników, na Ukrainie ok. 2 tys., a na Białorusi od 1,5 do 2,5 tys. wilków.
Zdaniem Szewczyka wilki mogą stanowić zagrożenie dla zwierząt hodowlanych, jeśli zwierzęta te nie są odpowiednio zabezpieczone. "W przypadku zwierząt dzikich nie można myśleć w kategoriach zagrożenia - sarny, jelenie czy dziki są zabijane i zjadane przez wilki, co jest sytuacją całkowicie naturalną, a wręcz potrzebną - bez drapieżnika kopytne zmieniają swoje zachowania, ich populacje nadmiernie się rozrastają" - wyjaśnił.
Zaznaczył, że wilki zwykle eliminują osobniki najsłabiej dostosowane czyli stare, chore i ranne, czego - nawet przy najlepszych intencjach - nie są w stanie zrobić myśliwi.
Biolog podkreślił, że co do liczebności zwierzyny dzikiej, ona nie tylko się nie zmniejsza, lecz rośnie pomimo wzrostu liczebności drapieżników. "O wahaniach się populacji kopytnych w większym stopniu niż wilki decydują czynniki takie jak ocieplanie klimatu (łagodniejsze zimy), wyludnianie terenów wiejskich czy zmiana profilu rolnictwa np. wielkoobszarowe uprawy kukurydzy, które są jednocześnie znakomitym schronieniem, jak i źródłem pokarmu dla dzików czy jeleni" - mówił.
Z danych przekazanych PAP przez Generalną Dyrekcję Ochrony Środowiska (GDOŚ) wynika, że w ubiegłym roku za szkody powodowane przez wilki wypłacono rolnikom i hodowcom ponad 2 mln złotych odszkodowań. Wskazano, że były to odszkodowania powodowane przez wilki znajdujące się w gestii regionalnych dyrekcji ochrony środowiska, którym zgłaszane były przypadku zabicia lub zranienia zwierząt gospodarskich.
Do jednego z takich ataków doszło na przełomie kwietnia i maja we wsi Wąglikowice w powiecie kartuskim. Wilki kilkukrotnie wdarły się na teren gospodarstwa i zabiły na miejscu 7 sztuk owiec, a z ogrodzonego terenu wyciągnęły kolejne dwie.
W związku z tym pod koniec ubiegłego miesiąca szef GDOŚ wydał decyzję zezwalająca na odstrzał dwóch sztuk wilka europejskiego w ciągu dwóch lat na terenie wsi, gdzie doszło do ataków i otaczających ją okolic.
Zdaniem Szewczyka, o ile w niektórych przypadkach odstrzelenie pojedynczych problemowych osobników wilka jest jedynym sensownym rozwiązaniem, to w tym przypadku decyzja została podjęta zbyt pochopnie. "Nie pobrano na miejscu próbek genetycznych z zagryzionych owiec, nie ma więc 100 proc. pewności, że ataku dokonały wilki" - wyjaśnił naukowiec.
Dodał, że skoro ataki we wsi Wąglikowice miały miejsce w ciągu kilku dni na przełomie maja i kwietnia a później się nie powtarzały, to prawdopodobne jest, że ataku dokonał młody osobnik w trakcie dyspersji czyli wędrówki w poszukiwaniu nowego terytorium. "Wilk w tej chwili może być już kilkaset kilometrów dalej, a odstrzelone zostaną wilki z miejscowej grupy rodzinnej tzw. watahy nie mającej nic wspólnego z atakiem" - stwierdził. Zaznaczył, że gdy odstrzał pierwszego osobnika nastąpi latem, w trakcie wychowu szczeniąt i jeśli zastrzelony zostanie jeden z rodziców, grupa może się rozpaść, a młode niedoświadczone osobniki nie będą sobie radzić z polowaniem na dzikie zwierzęta i zrobią kolejne szkody.
"Ta konkretna decyzja może przynieść więcej szkody niż pożytku - zarówno dla lokalnej populacji wilków, jak i dla hodowców" - ocenił.(PAP)
autor: Piotr Mirowicz
pm/ ok/